Wędrowałem już kilka godzin po górach tutejszej watahy, gdyż były imponujące, a niepozostawienie śladów moich kopyt byłoby zbrodnią. Co jakiś czas dostrzegałem mniejsze zwierzęta takie jak ptaki, chociaż jeden z nich, czyli piękny orzeł nie był chyba małym zwierzaczkiem. Również wiele wiewiórek gilgotały moje nogi puszystymi ogonami, a chłodne jezioro będące moim wodopojem przepiękne, lecz musiałem skupić się na zebraniu ziół, albo przynajmniej nie pomylić stokrotki z jakimś mniszkiem lekarskim. Grunt to wrócić ze wszystkimi częściami ciała-w całości. Nagle zobaczyłem uciekającego konia przed panterą śnieżną, a dokładnie dwoma. Mam nadzieję, że alfy wybaczą mi opóźnienie dostawy ziół-pomyślałem i ruszyłem za śnieżnym kotem...
*Po półgodzinnej gonitwie za drapieżnikami...
-Żyjesz?-spytałem nadal zasapany.
-Zależy czy mnie nie zabijesz...-odparł/a nadal nieufnie.
-Raczej cię nie zabiję, co najwyżej mogę być niedozniesienia-odpowiedziałem nie tracąc dobrego humorku.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz